Karolina&Łukasz – Stara Oranżeria
18 Sep ’18
Po kilku latach, gdy zająłem się fotografią ślubną, największym dla mnie stresem i lękiem nie jest już poznanie, a jest nim rozstanie. Dawniej, jako analogowy portrecista wchodziłem w bardzo krótkie, skupione relacje. Model, krajobraz to było po prostu światło i bijące na krótką chwilę wspólnie serca. Teraz to szybkie poznanie, przeżycie i doznanie, a później gwałtowne rozstanie. Kilkunastogodzinne obcowanie. Latami próbowałem to zdefiniować, byłem już blisko konstruując w myślach, gdzieś pomiędzy rawami, jotpegami i mailami definicję tego stanu. Aż wreszcie, podczas odsłuchu Potrójnego Pasma Przenoszenia, jeden z muzyków, występujący na koncertach w Polsce ładnie to zdefiniował, raczej opisał. To stan szybkich i głebokich relacji, krótkotrwałego otwarcia i problemu z zamknięciem tej kurtyny, duchowej migawki. Wydaje mi się, że mój umysł i serce działają na długich czasach naświetlania, nie lubią błysku, szybkiego, ulotnego naświetlenia. Lubią być stale otworzone, czasem lekko przyknięte, ale wciąż w obserwacji. Poznawanie ludzi, wchodzenie z nimi w relację jest dla mnie piękne, ale również bolesne przez nieuchronność zerwania tej więzi. Po jakimś czasie, po zakończeniu pracy ze zdjęciami. Po latach, gdy niekiedy zaprzyjaźniamy się, spotykamy już na stopie prywatnej, te relacje również nieuchronnie odchodzą. Cóż, życie to nieustanny fraktal i karuzela zdarzeń. Pracując w takim zawodzie ta karuzela to wręcz rollercoaster. Miewa się jednak czasem poczucie, że poznana Para, ślub w którym się było, zanurzyło, to nie tylko zlecenie, profesjonalne wykorzystanie czasu, aby zrobić estetyczną pamiątkę ludziom, którzy Ci zaufali. Czasem to jest jakieś tajemnicze powinowactwo dusz. Niektórzy mówią na to – chemia 🙂
No dobrze, dość już tych wynurzeń z pogranicza wynaturzeń 😉 Czas przejść do najważniejszych, tacy są oto Ci Państwo z poniższych zdjęć. Karolina jest jak mistyczna, płochliwa ważka podlatująca i osiadająca co chwila na bujającej się na wietrze gałązce. Łukasz to wulkan pozytywnej energii i wiary w życie. Obydwoje na zabój się kochają, a ten mały, pogodny urwis o spojrzeniu i buzi buddyjskiego mnicha to owoc tej miłości. Spotkałem się z nimi wczoraj na plenerze po sobocie i nie sposób mi dłużej się gniewać, że zamiast robić sesję, jedliśmy naleśniki, a Karolina karmiła Antosia 🙂
Ucałowania dla Was! Pozdrowienia i podziękowania dla Wawrzyńca ze Starej Oranżerii za świetny klimat i rozmowy. Pełny reportaż zapewne na pełnej już jesieni. Do zobaczenia wkrótce!
Tak szeptem… na odchodne… gdy oglądam te zdjęcia… sam chciałbym, aby kiedyś, ktoś zrobił takie mnie i Ewie… Turning into dust…