MENU
MENU

Karina&Mateusz – Islandia

18 Jul ’18

Kilka dni temu moja córka zapytała mnie o moją ulubioną książkę, książkę życia jak rozumiem. Wzdrygam się przed podjęciem takiej decyzji, zawsze jest to stos książek, które pochłaniałem kiedyś hektolitrami. Tytułów już nie pamiętam, treść się rozlała już w podświadomości w jeden zbiorczy nadsymbol pełen znaczeń. Z pewnością jednak wyróżnia się jedna, ikoniczna. Obok całej bibliografii Witkacego, z którego pisałem maturę, wskazałbym tą jedną, nieśmiało wystawioną jako rzecznika dawno wygasłego paleniska wyobraźni. Jest nią “W drodze” Jacka Kerouaca. Jest w niej wszystko, co dawniej budowało intensywnie i dynamicznie moje postrzeganie świata i wyobraźnię. Pewien drogowskaz jak żyć, jakim wartościom hołdować, jak nie dać starmosić i zadręczyć sobie i innym swej duszy. Podróżować, wyrywać się, uciekać, podbiegać, przystawać, zamykać przed wiatrem, razem z nim gnać po łąkach i stokach. Taka była też nasza podróż z Kariną i Mateuszem po Zachodnich Fjordach. Ucieczka do przodu. Przed siebie, za zakręt, za horyzont. Odkryć, zobaczyć, dać się zaskoczyć. Przekonać, że Ziemia jest okrągła i zawsze wracamy do źródła. Naszym źródłem, w tym przypadku był mini van przerobiony na kamper 😉

To nie była typowa sesja poślubna jakich tysiące na Islandii. Nie chcieliśmy takiej. Nie mogliśmy takiej zrobić. Celowo Karina i Mateusz objechali kamperem wyspę jedynką dookoła przed moim przylotem, aby nasycić się sobą, widokami i trudnym, chłodnym i mokrym życiem w wyziębionym śpiworze. Na moją, wycinkową rejestrację ich podróży przez życie wybraliśmy odludne Fjordy Zachodnie. Tak im zasugerowałem widząc dwa lata temu te ślubne, fotograficzne spędy na Czarnej Plaży i pod Skógafoss. To nie miało być na instagram i na pewno nie będzie. To miało być prawdziwe i na pewno takim jest. W uzyskaniu tego efektu pomogło nam naturalnie i z pewnością spore już zmęczenie kamperowym życiem Kariny i Mateusza. Kto wie, może powinniśmy zaplanować te zdjęcia na początku ich islandzkiej podróży? Z czasem jednak widzę to właściwie, tak jak jest. I jest dobrze. Wyskakiwanie z samochodu na 5-10 cio minutowe mini sesje, bo wiatr z deszczem bezlitośnie smaga. Skromne, ale piękne stylizacje Kariny nie radziły sobie z przenikającym chłodem. Kamizelka Mateusza również. I tak dobrze, że zrezygnowaliśmy z typowej, choć pięknej ślubnej sukni po weselu. Dwie opcje, na lata przedwojenne i na styl hippie świetnie dopełniły ich poślubną podróż. Pogoda też się z nimi dobrze dograła. Pierwszy dzień pochmurny, wietrzny i deszczowy, drugi z większą dawką słońca. Z tego co widzę teraz, dalej stylizacje Kariny sobie świetnie radzą, tym razem nad Wielkim Kanionem, gdzieś po drugiej stronie globu… 🙂 Muszę tutaj wzmiankować i wyrazić podziw dla nich za gotowanie pysznych obiadów w kamperze, to też było dla mnie piękne doświadczenie.

Tak już pisałem, to nie sesja na Instagram. To relacja z podróży dwójki zmęczonych, ale szczęśliwych cudownych ludzi i człowieka, który ich polubił. Miłego oglądania i słuchania. Podłączcie swoją muzykę, ja odruchowo sięgnąłem po Sigur Ros, ale wydaje się to oczywiste… Varúð.

Aha… jedna ważna prośba! Wiem, nie bijcie… zdjęć jest jakieś 100 za dużo i wszystkie kadry stojące, (warunki na sesji opisałem powyżej), ale nie umiem, nie umiem i już się chyba nie nauczę pozbywać tych, których pozbyć się nie umiem… 😉

Varuo

 


Dzień Pierwszy, czyli to co się wydarzyło po białej nocy w Reykjaviku…


Dzień drugi, czyli zmierzamy do początku…


Biała noc na lotnisku w Keflaviku i poddźwiękowy powrót nad ranem wieńczy tą historię.
Nasze drogi rozeszły się na dwie świata strony. Karina i Mateusz polecieli na Zachód. Ja znów, jak ta ćma wracam na Wschód.
Do zobaczenia wkrótce, przed nami godziny opowieści…



No Comments

LEAVE YOUR COMMENT

No Comments

LEAVE YOUR COMMENT

Previous post Next post
You might also like
Dominika&Adam
15 Nov ’17
© SLUBNESTUDIO 2024