To było jakieś dwadzieścia lat temu, gdy odbiłem się, otarłem, wbiłem klinem w Bieszczady. Rzutem na taśmę, już w rozwiązłym, dorosłym życiu dwudziestolatka, uzbrojony w rower górski z zadającą szyku aluminiową ramą, przyjechałem z rockandrollowymi kolegami w podnóże Bieszczad. Wypluła nas, leciutko wczorajszych, zatęchła stacja kolejowa w Zagórzu. Dalej już na rowerach, do Komańczy. Pierwszy test ...