Kalina&Marcin – Zwierzyniec&Roztocze
To było już dawno temu, a jednak wydaje się tak niedawne. Pamiętam jak jechałam do Zwierzyńca i będąc coraz bliżej celu, dostawałam lekkiej zadyszki patrząc na pagóry poprzecinane lasami. Gdy nazajutrz trafiłam do domu Panny Młodej, poczułam się jakbym przeniosła się do zaczarowanego ogrodu, z niebieskim domkiem, który tak bardzo przypominał mi te moje ulubione, norweskie wyprawy, z malunkami na ścianach drewnianej szopy, które niegdyś stworzyła zaczarowana ręka mamy Kaliny, z ogrodem, w którym na liściach kołysały się jeszcze krople deszczu. Przywitali mnie tam bardzo ciepli ludzie i to sprawiło, że czułam się jak część tej opowieści. Tata Kaliny oprowadzał mnie po domu, pokazując obrazy na ścianach, albumy i drzewo genealogiczne. W ogrodzie spotkałam pokaźną grupę zaangażowaną w tworzenie bukietów, wianków i innych ozdób z kwiatów między innymi zbieranych na nieodległych łąkach. Przygotowania mijały w zawrotnym tempie, aż spowodowały spóźnienie się do kościoła. A tam już jedno wielkie wzruszenie, snopy złotego światła jak ze starych obrazów, które pozwoliły zrobić jedne z ładniejszych zdjęć podczas mszy w mojej karierze ślubnej. A później już tylko wesele w miejscu, gdzie brak zasięgu, a Droga Mleczna widoczna była gołym okiem. I jeszcze nasz krótki wypad na zdjęcia przed pierwszym tańcem. Kalino i Marcinie – dziękuję Wam i jeszcze raz gratulacje, choć już ledwo pamięta się lato 🙂
– Ewa